„Tego się nie da jeść”. „To wygląd obrzydliwie”. „Jak oni mogą się tym zachwycać” – to tylko niektóre wyrażenia, które przychodzą na myśl, kiedy mówimy o angielskiej kuchni i nawykach żywieniowych Wyspiarzy. Na własnej skórze, lub raczej przez własny żołądek, doświadczyłem jak niesprawiedliwe i stereotypowe są te opinie.

Dwutygodniowy pobyt w Exeter w południowo-zachodniej Anglii całkowicie zmienił moje poglądy na ten temat. I na wiele innych - związanych z codziennym życiem typowych Anglików – „angielska” pogoda wcale nie musi być synonimem deszczu i mgły, „five o’clock tea” to już zamierzchła przeszłość, a powszechna opina, że Anglicy są zdystansowani w zawieraniu znajomości i bronią swojej domowej prywatności jak zamku – to banał, który trudno obronić. Wróćmy jednak do angielskiej kuchni…

Za namową Kima, mojego nauczyciela i trenera z kursy metodycznojęzykowego, odwiedzamy przytulną kawiarnię w samym centrum Exeter z widokiem na średniowieczną katedrę. Przed wejściem do lokalu kusi reklama: „Our scones are hot, just out of the oven” ( Nasze bułeczki są jeszcze gorące, prosto z piekarnika). Zamawiamy typową, lokalną specjalność – „Davon Cream Tea”. Po kilkunastu minutach oczekiwania na stoliku lądują gorące, porcelanowe czajniki z miejscową herbatą oraz ciepłe, brązowo-żółte bułeczki. Do tego dwie miski z domowy dżemem oraz ów niebiański „cream”. Jest to rodzaj słodkawej masy o konsystencji pomiędzy masłem a gęstą śmietaną. Bułkę należy rozkroić, nałożyć krem na wierzch i na górę dodać dżem. Całość z filiżanką przyzwoitej herbaty smakuje wyśmienicie. „ Od wieków trwa spór pomiędzy Kornwalią a Devon jak należy delektować się tym deserem. W Exeter kolejność jest następująca bułka, krem i dżem. W Kornwalii na odwrót – najpierw dżem a następnie krem”- wyjaśnia Kim. Moje podniebienie nie dba jednak o wynik tego sporu domagając się kolejnej porcji chrupiących bułeczek z puszystym kremem i słodkim dżemem.

Lokalna i tym samym typowo angielska kuchnia oferuje oczywiście mnóstwo innych, tradycyjnych potraw. Jedną z najpopularniejszych przekąsek w tym rejonie Anglii jest na przykład „pasty” – rodzaj półokrągłego pieroga z zawiniętymi bokami, którego środek wypełniony jest mięsnym, warzywnym lub mieszanym farszem. Najstarszy znany przepis pochodzi z 1510 roku i praktycznie nie zmienił się wiele od tego czasu. Pierogami tymi zajadali się jeszcze na początku ubiegłego wieku górnicy, którzy pracowali w pobliskich kopalniach cyny. „Zawinięte boki ciasta służyły do trzymania placka w ręce. Górnicy wiedzieli, że cyna jest szkodliwa dla ich zdrowia, więc zjadali tylko środkową części, resztę zostawiali dla koni, które pomagały im w ciężkiej pracy” – tłumaczy Kim, nasz przewodnik po tajemnicach angielskiej sztuki kulinarnej. Chrupiące ciasto doskonale współgra z odpowiednio doprawionym farszem, który składa się z kawałków wołowiny, ziemniaków, brukwi i cebuli. Choć placek jest niezwykle sycący nie mogę powstrzymać się od jeszcze jednej próby smaków. Tym razem rozprawiam się z uwspółcześnioną wersją „pasty” z nadzieniem warzywnym. Smakuje wyśmienicie! Każda szanująca się piekarnia w Davon czy też Kornwalii musi mieć w swoim menu te przysmaki, którymi zajadają się nie tylko tubylcy ale też turyści. Na tętniących życiem ulicach Bath czy Wells widziałem kolorowe tłumy pałaszujące ten lokalny przysmak. I nic dziwnego, gdyż spacerowanie po zabytkowym śródmieściu z hot-dogiem w ręku byłoby tam odczytane jako objaw grubiaństwa i mało wyrobionego smaku.

Miejscowa sztuka kulinarna pełna jest również dań przyrządzonych ze świeżo złowionych ryb. Praktycznie w każdym portowym miasteczku Kornwalii czy Davon można znaleźć bar z widniejącym nad wejściem napisem: „Fish and Chips”. Podstawą tej miejscowej odmiany „fast foodu” jest dorsz i lokalnie uprawiane ziemniaki. Porcje, które oferują te typowo angielskie bary szybkiej obsługi, są niezwykle obfite i choć panierowaną rybę i frytki smaży się w głębokim tłuszczu, to potrawa smakuje wyśmienicie - zwłaszcza kiedy doprawi się ją odrobiną soli a chrupiące frytki spryska się octem. Rzecz jasna, że miejscowa kuchnia zna bardziej wyszukane dania z ryb jak na przykład „kedgeree”, które trafiło do Anglii z kolonii w Indiach w czasach królowej Wiktorii, a które przyrządza się z wędzonego łupacza, brązowego ryżu i zestawu przypraw. Na talerzu wygląda imponująco a smakuje jeszcze lepiej! „ Angielska kuchnia cieszy się na kontynencie złą sławą i jest to opinia niezasłużona i krzywdząca. Po wojnie nasz sposób odżywiania został zdominowany przez gotowce, które można było kupić w coraz popularniejszych supermarketach. Żony i matki były zajęte pracą zawodową i miały mało czasu na gotowanie. Nasze babcie umiały jeszcze gotować, nasze matki już nie. Ale teraz przeżywamy prawdziwy renesans i wracamy do starych, tradycyjnych przepisów „- tłumaczy Kim i zachęca mnie do odwiedzenia lokalnego targu. Raz w tygodniu na końcu ulicy Fore Street w Exeter miejscowi producenci i farmerzy sprzedają to co najlepsze – świeżo złowione ryby, domowe pieczywo, dżemy, wędliny, zdrowe warzywa oraz doskonałe sery. Moją uwagę przyciąga zwłaszcza stoisko z serami a sprzedawca cierpliwie wyjaśnia mi skąd pochodzą i czym się charakteryzują poszczególne gatunki. Decyduję się na owczy „Little Ryding”, typowo angielski „Westcombe Cheddar” oraz ostry w smaku „Dartmoor Chilli”. Tymi produktami chcę uszczęśliwić moją rodzinę po powrocie do Polski. Dla siebie planuję serową ucztą w najbardziej sławnej karczmie przemytników w Kornwalii w oberży „Jamaica Inn”. Miejsce to rozsławiła popularna angielska pisarka Daphne Du Maurier w swojej powieści pod tym samym tytułem. Książka doczekała się kilku ekranizacji, w tym tej najsławniejszej, wyreżyserowanej przez Alfreda Hitchcocka. Zajadając zestaw lokalnie wyprodukowanych serów i popijając miejscowe piwo, oczami wyobraźni wędruję do czasów, kiedy w karczmie tej spotkali się przemytnicy, wszelkiej maści złoczyńcy i handlarze nielegalnym towarem. Kryjąc się w ciemnych kątach oberży i grzejąc swoje mokre ubrania w cieple ognia, przy szklanicy rumu szeptem dobijają brudnych interesów. Ta atmosfera tajemniczości oraz groza miejsca jeszcze bardziej pobudzają mój apetyt na angielską kuchnię…

Dariusz Pawełek- nauczyciel języka angielskiego w ZS nr 3 im. Jana Pawła II w Krzyżowej.

Wyjazd na dwutygodniowy kurs metodyczno- językowy został sfinansowany przez Unię Europejską z programu „Zagraniczna mobilność szkolnej kadry edukacyjnej w ramach projektów indywidualnych”. W kursie tym uczestniczyło kilku nauczycieli języka angielskiego z Polski, w tym dwóch z powiatu żywieckiego oraz nauczyciele z Włoch, Turcji, Hiszpanii, Portugalii, Francji i Czech. Kurs odbywał się w Exeter w hrabstwie Davon w dniach od 19.01.2014 do 02.02.2014 roku.